Andrzej przyjechał do rodzinnej wsi, aby odwiedzić mamę. Wszedł do domu, ale mama nie krzątała się w kuchni, jak to zawsze bywało, tylko leżała na łóżku. – Mamo, co się dzieje? Źle się czujesz? – zaniepokoił się Andrzej. – Nie, synku, nic takiego, zaraz się rozchodzę – odpowiedziała Maria i zaczęła wstawać. – Nie wstawaj. Zaraz wrócę – powiedział syn i wyszedł na podwórze. Andrzej upewnił się, że mama nie słyszy, i do kogoś zadzwonił. Maria kątem ucha usłyszała rozmowę syna, nadstawiła ucha i zamarła

Maria leżała na łóżku i patrzyła na rodzinne zdjęcie w ramce na ścianie. Wszyscy tu są: ona, mąż Michał – niech spoczywa w pokoju, dzieci i wnuki. Maria miała czworo dzieci – dwie starsze córki Martę i Irenę oraz młodszych synów Jarosława i Andrzeja. Uśmiechnęła się – miała dobre dzieci, zwłaszcza kiedy były małe, bardzo posłuszne, Michał wychowywał je w surowości. Dorosły, rozjechały się z małej wsi, a potem zaczęły przywozić wnuki na lato.

Uwielbiała, kiedy dzieci przyjeżdżały, zwłaszcza wszystkie razem, na jej jubileusze. Na podwórku rozkładano ogromny stół, a wszyscy wznosili toasty:

– Mamusiu, najważniejsze – zdrowia, wszystko się ułoży, wszystko kupimy!

Najstarsza, Marta, wyszła za mąż za urzędnika, ale mieszka daleko z dziećmi i wnukami, trzeba kilka godzin jechać pociągiem. Irena pojechała na studia do stolicy i tam została – wyszła za mąż i urodziła dwie córki. Jej mąż okazał się jednak niezbyt dobrym człowiekiem, zostawił ją, ale przynajmniej zostawił mieszkanie dla dzieci. Jarosław mieszka niedaleko – w sąsiedniej dzielnicy, szkoda tylko, że jest pod pantoflem żony Wiktorii, która jest surowa, a Jarosław nawet nie próbuje się z nią sprzeczać.

Najbardziej jednak Maria czekała na wizyty swojego najmłodszego syna, Andrzeja. Miał 30 lat, a jeszcze nie założył rodziny. Był pilotem. Kiedy tylko miał wolną chwilę, natychmiast przyjeżdżał do matki – robił remonty albo kupował nowe meble. Dobrze zarabiał, chciał zaoszczędzić na mieszkanie, ale oszczędzał też dla mamy – wydawał swoje pieniądze na jej potrzeby, choć Maria nigdy go o to nie prosiła.

Do tej pory miała naprawdę dobre zdrowie – prawie nie chodziła na wizyty kontrolne. Ale teraz czuła się naprawdę źle. Na początku jeszcze chodziła, ale teraz już leżała. Nie chciała narzekać dzieciom – myślała, że z czasem wszystko minie.

Dwa dni później niespodziewanie pojawił się Andrzej! Była tak szczęśliwa, że musiała wstać i przygotować jakiś stół.

– Mamo, co się dzieje? Źle się czujesz?

– Nie, synku, nic takiego, trochę bolą mnie nogi.

Następnego dnia Andrzej zabrał mamę do szpitala. Lekarz był przyjacielem jego kolegi ze szkoły, z którym Andrzej się przyjaźnił.

– Powiem ci tak. Twoja mama potrzebuje zabiegu, trzeba ją zabrać do stolicy. Sprawa jest pilna. Dam ci numer do mojego znajomego. Niestety, musisz być przygotowany na to, że trzeba będzie zapłacić, ale mój znajomy przyspieszy wtedy proces. Taki mamy teraz czas, rozumiesz? Nawet za szybki przegląd trzeba zapłacić.

– Tak, rozumiem, jestem gotów zapłacić. Kiedy jechać?

– O ósmej rano w poniedziałek musi być na miejscu. Jeśli chcesz, załatwię jej osobny pokój. Zobaczymy, jak się dogadacie.

Wieczorem Andrzej zadzwonił do Jarosława – wyszedł na podwórko, żeby mama nie słyszała. Opowiedział mu o całej sytuacji.

– Do stolicy jest ponad sto kilometrów, mógłbyś ją zawieźć w niedzielę? Mieszkasz niedaleko, a ja zapłacę za benzynę.

– Ty chyba żartujesz – powiedział zduszonym głosem Jarosław. – To moje jedyne wolne dni, Wiktoria mnie nie puści, mam tyle rzeczy do zrobienia w domu! Nie, nie da rady. Poproś sąsiada, skoro i tak płacisz za benzynę.

No tak, innej odpowiedzi nie można się było spodziewać od Jarosława. Andrzej zadzwonił do Ireny:

– Cześć, siostrzyczko, mama zachorowała, musi przejść zabieg w stolicy. Przyjedziemy do ciebie w niedzielę na noc, żeby potem odwieźć mamę od ciebie?

– Andrzeju, chyba żartujesz! Mamy malutkie dwupokojowe mieszkanie, a dziewczynki są już duże, gdzie się wszyscy zmieścimy? Już teraz chodzimy sobie po głowach. Jeśli mama źle się czuje, potrzebuje przestrzeni i świeżego powietrza, a u nas jeszcze nie włączyli kaloryferów, jest taka wilgoć w domu! Przecież żyjemy w nowoczesnym świecie, wynajmijcie z mamą hotel. Potem będę ją odwiedzać w szpitalu.

Jasne. Ta sama historia. Co się z nimi wszystkimi dzieje? Andrzej umówił się z sąsiadem i pojechał z mamą do stolicy.

– Andrzeju, dlaczego to nie Jarosław nas zawiózł? – zapytała Maria.

– Samochód mu się popsuł – odpowiedział ponuro Andrzej.

– Jedziemy teraz do Ireny? Próbowałam do niej zadzwonić, ale nie odbiera, a jej dziewczynki też nie rozumieją, o co chodzi.

– Nie, jedziemy do hotelu, tak postanowiłem. Irena o niczym nie wiedziała i zaczęła remont w mieszkaniu, więc sami mieszkają u znajomych.

Musiał skłamać. Jak inaczej? Andrzej nie chciał martwić mamy, która żyła w swoim szczęśliwym świecie i nie rozumiała, że jej dzieci nie są już tymi posłusznymi maluchami z przeszłości. Każdy miał swoje problemy. Wszyscy zasłaniali się swoimi problemami i nie chcieli nawet poznać szczegółów choroby mamy. Ale Bóg ich osądzi.

Andrzej umieścił mamę w szpitalu, zaczęły się wydatki. Musiał też trochę pomieszkać w hotelu, dopóki mama nie wyzdrowieje, co też kosztowało. Musiał sięgnąć po oszczędności. Ale zanim to zrobił, zadzwonił do Marty i wszystko jej opowiedział.

– Marto, potrzebuję pieniędzy. Ty tam mieszkasz ze swoim urzędnikiem, na pewno nie biedujecie. Przelej mi na konto, ile możesz.

– No co ty, Andrzej! Niedawno wzięliśmy poważny kredyt, żeby dokończyć budowę domu za miastem. Wnuki rosną, to są takie wydatki, nawet sobie nie wyobrażasz! Wybacz, braciszku, teraz jestem spłukana, w lepszych czasach z przyjemnością bym pomogła. A ty przecież też jesteś zamożny, nie masz rodziny, po co ci pieniądze? Pomóż mamie.

– Co wy, wszyscy się zmówiliście, czy co? – nie wytrzymał Andrzej. – Mama zdrowa była, to była potrzebna – wnuki na lato przywieźć, żebyście odpoczęli od dzieci, co? A jak zachorowała, to nagle żona ma pretensje, mieszkanie za małe, pieniędzy brak albo jeszcze coś innego? No idźcie wszyscy, poradzę sobie sam!

Zabieg został przeprowadzony pomyślnie. Mama szybko wyzdrowiała, a Andrzej zawiózł ją do domu – nie prosił już nikogo o nic. Nadia przyszła odwiedzić ją tylko raz, i to na pięć minut. Urlop się skończył, trzeba było wracać do pracy, co Andrzej uczynił. Kilka miesięcy później Maria miała kolejny jubileusz. Przy stole zebrali się wszyscy dzieci i wnuki, wznosili toasty i życzyli jubilatce zdrowia. Tylko Andrzej nie mógł przyjechać.

Spread the love