Wszystko zaczęło się od tego, że syn postanowił się ożenić. Pomysł od razu wydawał się wątpliwy, bo znał swoją narzeczoną zaledwie pół roku. Ale nikt z nas nawet nie przypuszczał, czym ten ślub skończy się dla naszej rodziny
Wszystko zaczęło się od tego, że syn postanowił się ożenić. Pomysł od razu wydawał się wątpliwy, bo znał swoją narzeczoną zaledwie pół roku. I po co ten pośpiech? On miał dwadzieścia cztery lata, ona dwadzieścia dwa – podobają się sobie, niech żyją i cieszą się, teraz to normalne. Ale Michał uparł się, że chce się żenić.
Jestem pewna, że to synowa ze swoją mamą zrobiły wszystko, żeby do tego doszło. Sama synowa pochodzi z jakiejś wsi, przyjechała do miasta na studia, a z akademika od razu przeprowadziła się do mieszkania syna. Wydawało mi się, że dziewczynie po prostu zależy na pozostaniu w mieście.
Jej mama również nie wzbudzała pozytywnych emocji. Na pierwszym spotkaniu padły pytania o pracę, zarobki, czy mamy działkę, samochód, czy mamy tylko jednego syna. Dziwne pytania. Powtórzyliśmy synowi, że warto poczekać z małżeństwem, ale Michał oznajmił, że już wszystko zdecydowali.
Skoro zdecydowali, to zdecydowali. To nie nasza sprawa, wyraziliśmy swoje zdanie, ale syn ma własny rozum. Przygotowania do ślubu poszły szybko, nie planowano wielkiego przyjęcia. Wszystko opłacił syn. Jak się później okazało, wziął na ten cel kredyt.
Młodzi wzięli ślub, my z mężem podarowaliśmy im pieniądze, nie wiem, co podarowali ze strony panny młodej. Polecieli w podróż poślubną. Po powrocie przeżyli spokojnie pół roku, a potem syn oznajmił, że chcą się powiększyć.
My z mężem dawno kupiliśmy synowi kawalerkę, do której przeprowadził się po ukończeniu studiów. Była na niego, jako jedynego właściciela. To tam mieszkali młodzi, ale teraz postanowili się powiększyć. To dobry pomysł, ale powiększenie miało się odbyć poprzez sprzedaż mieszkania syna.
Przekonywaliśmy Michała, że to bezsensowny pomysł, że mieszkanie można potem wynajmować i spłacać część kredytu z wynajmu. Ale syn nas nie słuchał.
– Będziemy teraz pięć lat zbierać na wkład własny, potem długo spłacać kredyt, a kiedy dzieci? Postanowiłem, że sprzedamy mieszkanie, dodamy resztę z pieniędzy z wesela, które odłożyliśmy, a resztę dołoży teściowa, oni sprzedają pokój w komunie. Co z kredytem na wesele? Stopniowo spłacimy, to nie temat do rozmowy.
Moje wyjaśnienia, że to nierównoważny wkład, syn zignorował. Ojciec próbował mu wytłumaczyć, że swoją kawalerkę zamienia na współwłasność, a to nierozsądne. Lepiej zbierać razem, kupować razem, a nie wkładać wszystkie jaja do jednego koszyka.
Postanowiliśmy z mężem, że niech będzie, jak będzie. Swoje zadanie wykonaliśmy – wychowaliśmy syna, wykształciliśmy, postawiliśmy na nogi, zapewniliśmy mu mieszkanie, dalej niech sam myśli. Skoro nie słucha rad, niech sam sobie radzi.
Syn sprzedał mieszkanie, kupili dwupokojowe, zapisane na pół, a pół roku później zdecydowali się na rozwód. Oczywiście teraz będą dzielić mieszkanie. Nawet po podziale i uzyskaniu połowy wartości mieszkania, syn nie będzie w stanie tak od razu kupić sobie osobnego mieszkania o takim samym standardzie, jakie sprzedał. Będzie musiał wziąć kredyt. W zysku jest synowa – dostanie znacznie więcej, niż włożyła. A na synu pozostanie jeszcze kredyt, który wziął na wesele.
A teraz za wszystko jesteśmy winni my z mężem. Według syna, najpierw nie odradziliśmy mu ślubu, a powinniśmy byli, potem nie odradziliśmy sprzedaży mieszkania. Choć powinniśmy byli, jesteśmy przecież jego rodzicami.
– Jestem waszym jedynym dzieckiem. Naprawdę nie interesowało was moje życie? Czemu nie zadbaliście o mnie? Czemu nie odradziliście niewłaściwych decyzji na czas? Naprawdę tego nie zauważaliście? Mam dopiero dwadzieścia pięć lat. A wy przeżyliście życie.
Ledwo uspokoiłam męża. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Syn poszedł i nie rozmawia z nami. Od krewnych dowiedzieliśmy się, że kupił sobie mieszkanie. Małą kawalerkę i będzie ją spłacał jeszcze dziesięć lat. Cóż? Wygląda na to, że aby syn zaczął doceniać to, co ma, musiał przez to przejść.
