Relacje z matką i pierwszym mężem mi się nie ułożyły
Od najmłodszych lat mama nie tylko mnie wychowywała, ale również pielęgnowała we mnie kompleks niższości, co jej doskonale wychodziło. Cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze było nie tak – ciągle słyszałam „komplementy” typu: bałaganiara, nieudacznik, leniuch, niezdara, ślepa, głucha itp.
Oczywiście, jak u każdego dziecka, miałam obtarte kolana, guzy, podarte ubrania, moje rysunki nie były arcydziełami. Ale zamiast pomagać mi się rozwijać i uczyć, mama skupiała się na każdej mojej pomyłce, każdym błędzie, wbijając mi do głowy kolejne gwoździe swoimi wyrzutami i żalami, że ma taką właśnie córkę.
Szkoła dała mamie jeszcze więcej możliwości do „twórczości”. Szczególnie rozległe wykłady o mojej bezużyteczności i beznadziejności wygłaszała po zebraniach rodziców, stawiając mnie za wzór innych uczniów, którzy mieli lepsze oceny. W klasie byłam solidną średniaczką, jak to się teraz mówi, na czwórkę plus. Nauczyciele nie mieli do mnie większych zastrzeżeń, choć nie byłam prymuską, nigdy nie potrzebowałam ściągać zadań ani liczyć przykładów, radziłam sobie sama. Oceny obniżano mi częściej za niechlujność w zeszytach i bardzo niewyraźne pismo. Uwagi nauczycieli o tych „poważnych” wadach oczywiście wywoływały kolejne fale mamininych reprymend.
Mimo wszystko, średnia ocen na świadectwie wynosiła 4,5, co nie stanowiło przeszkody w dostaniu się na uniwersytet, o którym marzyłam. Ale niespodziewanie pojawiła się przeszkoda w postaci mojej matki. Oświadczyła, że nie zamierza mnie „ciągnąć za uszy” przez pięć lat studiów i zażądała, bym złożyła podanie na studia zaoczne zamiast dzienne. Nie mając wyjścia, musiałam rozpocząć jednocześnie naukę i pracę. Prawie całą moją pensję zabierała matka, zostawiając mi jedynie minimum na przeżycie, na dojazdy i drobne przekąski. Nawet ubrania mogłam sobie kupować tylko za jej zgodą i aprobatą.
Ale oto – mam dyplom! Niedługo później pojawił się też inny dokument – akt małżeństwa. Z Wiktorem wzięliśmy ślub jak partyzanci. Jego rodzice mieszkali daleko, a ja bałam się powiedzieć mamie, że idziemy do urzędu stanu cywilnego, by nie musieć słuchać jej lamentów, że taka żona jak ja to kara, i że ktoś w ogóle zgodził się mnie poślubić.
Gdy już nosiłam obrączkę na palcu, przyprowadziłam męża, by przedstawić go teściowej i oznajmiłam, że właśnie teraz przeprowadzam się do mieszkania Wiktora. Ku mojemu zdziwieniu, mama tylko milczała, być może zaskoczona moją niezależnością, z którą wcześniej się nie spotkała, albo obecnością Wiktora.
Następnego dnia mama wybuchła, ale nie w moją stronę. Zadzwoniła do mnie i zaczęła wygłaszać swoje opinie na temat Wiktora. Nie usłyszałam nic nowego – teściowa używała tych samych określeń i porównań, co wobec mnie. To mnie rozbawiło i przerwałam jej:
– Mamo, przestań! Po pierwsze, mówiłaś to samo o mnie przed ślubem, a po drugie – Wiktor jest moim mężem i nie chcę słuchać o nim żadnych obelg!
Mama umilkła, nawet coś wymamrotała w rodzaju „przepraszam”, pomyślałam, że zrozumiała moje stanowisko. Ale okazało się później, że to była tylko przerwa przed kolejną, bardziej podstępną rundą. Teściowa nagle zmieniła swoje podejście do zięcia i zaczęła często nas odwiedzać. Z czasem, w obecności męża, zaczęła krytykować moją „leniwość”, „niezdarność” i brak umiejętności. Na początku Wiktor tylko milczał, w końcu to jego teściowa tak opisywała swoją córkę. Ale wkrótce zaczął mnie „obdarowywać” tymi samymi epitetami, którymi wcześniej obdarzała mnie matka.
Im dalej, tym gorzej. Mąż zaczął mnie wyzywać, a czasami nawet popychać, żeby „przyspieszyć” moje „zahamowanie”. Z czasem robił to nawet w obecności teściowej, co sprawiało jej wyraźną radość.
Zrozumiałam, że ta dwójka się zgrała, i jeśli od nich nie ucieknę, to mnie zniszczą. Podjęłam dorosłą decyzję – pewnego dnia, gdy mąż był w pracy, spakowałam się i uciekłam daleko od matki i męża.
Przygotowałam swoją ucieczkę. Znalazłam odpowiednią dla siebie pracę w odległym zakątku kraju, telefonicznie załatwiłam sprawy związane z zakwaterowaniem. Kierownik działu kadr obiecał mi miejsce w akademiku i całkiem niezłe wynagrodzenie na start. Najważniejsze było to, że byłam zdeterminowana do samodzielnego i szczęśliwego życia.
Nikt mnie nie szukał, ani mąż, ani matka. Wyglądało na to, że byli zadowoleni, że zniknęłam. Ale ja cieszyłam się najbardziej, że w moim życiu nie ma już dwóch potworów, które tak chętnie żywiły się moją energią.
