Po ślubie przestałam istnieć dla ojca jako córka…
W dzieciństwie miałam z ojcem najcieplejsze i najsłodsze relacje. Mimo że pracował w kuźni, był, jak to mówią, człowiekiem z żelaza – z ogromnymi pięściami, ogromną siłą, to dla mnie zawsze był delikatny, z ostrożnością podrzucając mnie „do nieba” i zawsze bał się, że nie wyczuje swojej siły.
Kiedy dorosłam, w naszych relacjach nic się nie zmieniło, dla niego nadal byłam małą dziewczynką. Pierwszy raz poważnie, jak dorośli, porozmawialiśmy po moich szesnastych urodzinach. Po odejściu gości, a mama poszła spać, siedzieliśmy w kuchni do północy i rozmawialiśmy o życiu. W przypływie emocji obiecałam ojcu, że po ślubie zostanę przy swoim nazwisku, żeby nie było mu przykro. Moja obietnica bardzo go wzruszyła, aż miał wilgotne oczy, czego wcześniej nigdy nie widziałam. Objął mnie i szepnął do ucha: „Dziękuję, kochanie!”
Takie chwile się nie zapominają, nasza północna rozmowa pozostanie w mojej pamięci, chociaż od tamtej pory do ślubu minęło ponad siedem lat.
I oto ja w ślubnej sukni, wszyscy wokół w radosnym zamieszaniu, tylko ojciec w dniu ślubu był bardzo spięty. Zrozumiałam to później. Przed włożeniem mojej ręki w rękę narzeczonego, ojciec cicho powiedział: „Bądź szczęśliwa, Kowalska!” Trochę się zmieszałam, przypomniałam sobie swoje dawne obietnice, ale pomyślałam, że ojciec po prostu chciał mnie nazwać po nazwisku, czego wcześniej nigdy nie robił.
Ślub się odbył, z Kowalskiej stałam się Kaliną, a następnego dnia nie poznałam swojego ojca. Jeśli z moim mężem rozmawiał bez problemów, opowiadał mu o swojej pracy, mieli wiele wspólnych tematów dotyczących metalu, jakieś pomysły, to na mnie po prostu nie zwracał uwagi, jakbym zniknęła. Powoli zapytałam mamę, co się dzieje z ojcem, ale mama wtedy machnęła ręką:
— Znalazł sobie rozmówcę, teraz nie oderwie się – ryby, polowania, działka…
Tak właśnie było. Ojciec nadal rozmawiał z zięciem, jakby miał syna, a ze mną tylko się witał, i to skinieniem głowy. Po kilku takich spotkaniach byłam już na skraju wytrzymałości i nie wytrzymałam:
— Tato, co się stało, cieszę się, że tak dobrze dogadujesz się z moim mężem, ale oprócz zięcia masz też córkę, nie zapomniałeś?
Ojciec spojrzał na mnie ciężko:
— Zapomniałem… Pamiętam tylko, że ktoś mi obiecał, że zostanie przy moim nazwisku, pamiętam córkę Kowalską, a Kalinę – nie znam!
Powiedział to jak odciął, odwrócił się i poszedł do swojej pracowni. Mój mąż stał z otwartymi ustami ze zdumienia, ani on, ani ja, ani mama nie spodziewaliśmy się takiej odpowiedzi od ojca. Pierwsza otrząsnęła się mama:
— A więc, jedźcie do domu, porozmawiam z nim, wyciszy się, wszystko będzie w porządku.
Wyjechaliśmy, całą tygodnię byłam na skraju, to płakałam, przypominając sobie, jakim tonem ojciec wyraził swoją opinię na temat zmiany nazwiska, to trochę się uspokajałam, mając nadzieję, że mama go uspokoi i znowu będziemy normalnie rozmawiać.
Moje nadzieje nie miały się spełnić, przynajmniej nie teraz. Przyjeżdżając do rodziców na działkę po tygodniu, zrozumiałam, że przyjechałam na próżno – czekało mnie takie samo chłodne powitanie od ojca skinieniem głowy. Mama, stojąc za nim, tylko rozłożyła ręce, a ja, rozrywając się płaczem, odwróciłam się i poprosiłam męża, żeby mnie zabrał do domu.
Nie wiem, jak to się skończy, z jednej strony oczywiście złamałam swoją obietnicę, ale czy naprawdę dla ojca to, jakie nazwisko będę nosić, jest ważniejsze od naszych zaufanych relacji i wszystkiego, co było przed ślubem?
