Michał i Anna odkładali pieniądze na długo wyczekiwaną podróż nad morze, ale zdecydowali się oddać te środki swojemu synowi na spłatę kredytu.
Michał i Anna byli nad morzem jeszcze w młodości, a potem nie było kiedy jeździć. Córkę i syna wysyłali jedynie na obozy nad morze.
Sami pracowali dużo. Mieszkali na wsi. Wiele obowiązków. Żona pracowała jako pielęgniarka, mąż – jako kierowca. Dzieci dorosły i zaczęły żyć osobno ze swoimi rodzinami. I oto ci rodzice postanowili pojechać na wakacje.
Zaczęli przeglądać tanie oferty wycieczek, każdego wieczoru po pracy oglądali zdjęcia hoteli. To było interesujące i ekscytujące. I bardzo emocjonujące zajęcie! Sprawdzanie kursów walut, przeglądanie pokoi hotelowych, „gwiazdek”, co jest w cenie, czytanie opinii…
Było dużo rozmów, nawet kłótni, ale takich dobrych – przeczucie wyjazdu już cieszyło i poprawiało nastrój. I pieniądze zgromadzili.
A potem żona powiedziała mężowi pewnego wieczoru: „Gdzie my się wybieramy? To jakiś nonsens, ten cały wyjazd. Na kogo zostawimy gospodarstwo? Zróbmy to mądrzej. Ty odpoczniesz z wędką nad stawem, jak zawsze. Ja położę nowe tapety. Będzie ładnie w domu. A pieniądze damy synowi, on musi wziąć kredyt na mieszkanie. Pomożemy mu. A na wakacje pojedziemy kiedyś później.”
Mąż się zgodził. Tak, to mądrzej, oczywiście. Po co wydawać tyle pieniędzy na dwa tygodnie, lepiej oddać synowi. Racja.
A potem żona wyszła na podwórko i zobaczyła: mąż siedzi na pniaku przy drzewie i płacze. Straszne i wstydliwe – dorosły, siwy mężczyzna siedzi na pniaku i szlocha jak mały chłopiec! Łzy płyną po zmarszczkach.
Nie myślał, że żona go zobaczy. Poszedł na najdalszy kraniec podwórka, tam usiadł. I, wyobraźcie sobie, płakał. Tak się postarzał, nagle zrozumiała żona. I oto płacze skąpymi starczymi łzami. Chociaż o co tu płakać?
Płakał z powodu marzenia. Tylko tyle. Nie było mu szkoda pieniędzy, ani trochę! Nie płakał z powodu pieniędzy, nie z powodu urazy na żonę czy na syna, nie, oczywiście. Płakał z powodu marzenia. Z powodu tych palm, morza. Z powodu swojego życia, które nieubłaganie się kończy. Po prostu tego zwykle nie zauważamy.
Żona wróciła cicho do domu i też się rozpłakała. Potem wytarła łzy kuchenną ścierką, wyszła zdecydowanym krokiem na podwórko i zawołała męża. Podszedł, jak gdyby nigdy nic. „Czego chcesz, Anno?” – zapytał.
I żona mocno go przytuliła. I powiedziała, że muszą jechać. Muszą lecieć nad morze, do palm, rybek. Wszystko postanowione. To ona wymyśliła głupotę ze strachu. Bała się wydać tyle pieniędzy. Bała się zostawić wszystko i wyjechać! Ale z mężem nie jest strasznie! Przepraszam, Tolu, za mój strach i tchórzostwo, przepraszam.
Polecieli wtedy nad morze. I ani przez chwilę tego nie żałowali. Byli szczęśliwi przez te dwa tygodnie i przez pół roku przed wyjazdem. Wieczorami oglądali zdjęcia z tamtej podróży. I cieszyli się wspomnieniami.
Mówili, że jeszcze pojadą. Kiedyś… Ale już nie pojechali: mąż długo nie pożył. Zachorował, jakoś szybko to się stało. Tak bywa. Życie jest krótkie. Dobrze, że wtedy pojechali, prawda? Dobrze, że żona zrozumiała.
Dorośli ludzie raz w życiu też mogą zapłakać; nie ma w tym nic śmiesznego. To tęsknota za marzeniem. Które czasami tak łatwo spełnić.
Ale my wszystko odkładamy, proste marzenie. Chociaż jest możliwość, wreszcie jest. Są jakieś pieniądze, można wygospodarować czas, można sobie pozwolić nie na zupę, ale na lody – skromne, ale upragnione przysmaki. Można kupić sobie coś dobrego. Można pojechać nad morze!
Ale jakoś dziwnie, strasznie zostawić zwykły tryb życia. I wydać pieniądze na siebie. Na rzeczy, bez których można się obejść.
Ale wydajcie. Kupcie sobie kawałek szczęścia. I bliskim kupcie. I podzielcie się tym kawałkiem z dobrymi ludźmi… To najlepsze, co możemy zrobić teraz. Jeśli są pieniądze i czas. Czas, który tak szybko biegnie.
