Miałam jubileusz, 70. urodziny. Nic specjalnego nie przygotowywałam, miałam nadzieję, że dzieci z wnukami przyjdą i wszystko zorganizują, ale tego dnia nikt do mnie nie przyszedł, jedynie złożyli mi życzenia przez telefon. W końcu samotnie piłam herbatę w kuchni i wspominałam swoje życie
Moje wyznanie zrozumieją ci, którzy tak jak ja, poświęcili swoje życie dzieciom i wnukom. Wyszłam za mąż jeszcze na studiach, ukończyłam uczelnię, ale nie poszłam do pracy, zostałam w domu z dziećmi. Mamy z mężem troje dzieci – dwóch synów i córkę. Teraz dzieci są już dorosłe, obdarzyły mnie pięciorgiem wnuków, którzy też są już całkiem dorośli. I oto na starość zostałam sama.
W zeszłym tygodniu miałam jubileusz, 70. urodziny. Nic specjalnego nie przygotowywałam, miałam nadzieję, że dzieci z wnukami przyjdą i wszystko zorganizują, ale tego dnia nikt do mnie nie przyszedł, jedynie złożyli mi życzenia przez telefon. W końcu samotnie piłam herbatę w kuchni i wspominałam swoje życie.
Całą siebie poświęciłam swoim dzieciom, a potem ich dzieciom. Zawsze myślałam, że to pomoże mi mieć niezbyt samotną starość. Ale, jak się okazało, dzieci mnie nie potrzebują, mają swoje sprawy, wnukowie też nie mają dla mnie czasu. Spotykamy się rzadko, mimo że mieszkamy w tym samym mieście.
Kiedyś dostatek męża pozwalał mi nie pracować. Cały swój czas poświęcałam wychowywaniu dzieci. Zawsze zajmowałam się dziećmi, robiłam z nimi różne ćwiczenia, uczyliśmy się kolorów, liter, cyfr, lepiliśmy, czytaliśmy, śpiewaliśmy, robiliśmy na drutach, kleiliśmy, majsterkowaliśmy, chodziliśmy na spacery. Kiedy podrosły, prowadziłam je na różne zajęcia, jeździliśmy na zawody, odwiedzałam wszystkie ich występy, pomagałam się przygotowywać.
Mąż prawie nie brał udziału w wychowywaniu dzieci, dużo pracował, a wieczory wolał spędzać z gazetą lub przed telewizorem. Nawet na wakacje czasami jeździliśmy bez niego. Zmarł, kiedy córka kończyła studia. Wtedy było już trudno.
Kiedy dzieci wyjechały z domu, po raz pierwszy podjęłam pracę, jako opiekunka w przedszkolu.
Mąż za życia zdążył kupić starszym synom mieszkania. Córce miał zamiar kupić, ale nie zdążył. Przez jakiś czas mieszkała ze mną w naszym trzypokojowym mieszkaniu, potem poznała chłopaka i przeprowadziła się do niego. Ale po ślubie wrócili do mojego mieszkania – córka była w ciąży, a jej mąż sam nie mógł utrzymać rodziny i płacić za mieszkanie.
Starsze dzieci miały już swoje pociechy, z którymi regularnie zostawałam, odbierałam je z przedszkola lub szkoły i przyprowadzałam do domów. Dzięki temu synom i synowym było łatwiej, bo ciągle pracowali.
Często wnuki spędzały u mnie weekendy, co bardzo nie podobało się zięciowi i córce. Narzekali, że dzieci hałasują i przeszkadzają, a mieszkanie przypomina przedszkole. Ale nie mogłam odmówić synom i synowym, kiedy prosili, żebym została z wnukami.
W końcu córka powiedziała, że ma już dość. Trzeba rozwiązać sprawę z mieszkaniem. Zaproponowała sprzedać moje trzypokojowe mieszkanie, kupić mi kawalerkę, a resztę pieniędzy oddać jej, żeby też miała swoje mieszkanie.
– To będzie sprawiedliwe. Bracia mają mieszkania, im je zapewniłaś, a ja jak obca.
Córka miała rację, rzeczywiście została bez mieszkania. Nie chciałam, żeby czuła się pokrzywdzona, i zrobiłam tak, jak zaproponowała. W efekcie udało mi się kupić małą kawalerkę, a córce i jej mężowi rodzice męża dołożyli pieniędzy i kupili sobie dwa pokoje.
Byłam nawet zadowolona, że tak rozwiązała się sprawa z mieszkaniem, nikt nie został pokrzywdzony. Szkoda było rozstać się z mieszkaniem, z którym wiązało się tyle wspomnień, ale to tylko metry kwadratowe, a szczęście córki było dla mnie ważniejsze.
Ale teraz wnuki dorosły, jestem na emeryturze, dzieci rzadziej przyjeżdżają, tłumacząc, że mają dużo spraw. Dzwonią do mnie od czasu do czasu i tyle.
Próbowałam ich zebrać razem, w końcu jesteśmy rodziną, ale nawet na wielkie święta nie zawsze się udawało. A ja zostałam jak piąte koło u wozu. Troje dzieci, pięcioro wnuków, a nie ma komu mi pomóc, dobrze, że sąsiad nie odmawia.
Rozumiem, że każdy ma swoje życie, swoje sprawy, ale czym zasłużyłam na takie traktowanie? Zawsze wszystko dla nich, a teraz nie mam rodziny, niestety.
