Wyszłam za mąż bardzo wcześnie. Zaproszeni goście na weselu od razu zgadli, że to małżeństwo nie z prawdziwej miłości, tylko dlatego, że jestem w ciąży. Lata mijały, żyłam dla męża i dzieci. Dzieci dorosły: syn wyjechał za granicę i tam mieszka, a córka wyszła za mąż i teraz jest na urlopie macierzyńskim, dzwoni do mnie tylko raz w miesiącu. Jak tylko obchodziliśmy moje 45. urodziny, mąż odszedł do młodej kobiety. Już dwa lata jak mnie zostawił, a ja nie mogę na siebie spojrzeć w lustro

eraz w swoich 48 latach w odbiciu lustra widzę postarzałą i bardzo zmęczoną życiem kobietę. Oto co znaczy poświęcić siebie dzieciom do końca, które dorosły i rozjechały się, a mąż odszedł do innej. I kto tu jest winny?

Wyszłam za mąż bardzo wcześnie. Zaproszeni goście na weselu od razu zgadli, że to małżeństwo nie z prawdziwej miłości, tylko dlatego, że jestem w ciąży. A co milczeć? Dowiedziałam się, że jestem w ciąży, i mój chłopak od razu zrobił mi propozycję.

Z czasem urodził nam się syn i wszystkie domowe sprawy oraz opieka nad dzieckiem spadły tylko na moje barki. Taka sytuacja, jak u nas, obserwuje się teraz w większości rodzin. Wtedy było mi bardzo przykro, że mąż, tak bym powiedziała, żyje tylko dla siebie, jest młody, życie jest dla niego jeszcze ciekawe, a w domu zmęczona żona i brudne pieluchy.

Musiałam dzień w dzień prać pieluchy, opiekować się dzieckiem i jeszcze dogadzać mężowi, gotować smaczną kolację, gdy wracał zmęczony z pracy.

Wkrótce dowiedziałam się, że jestem w ciąży z drugim dzieckiem. Mężowi to się zupełnie nie spodobało, często się złościł, denerwował, a nawet raz wyszedł z domu. Z czasem zaakceptował tę nowinę, jak należy i życie toczyło się jak wcześniej. Urodziła nam się córka i moje życie zamieniło się w całodobową pracę bez odpoczynku.

Całe życie poświęciłam wychowywaniu dzieci i uspokajaniu męża – ciągle narzekał, że ma problemy w pracy, a w domu w ogóle nie wiadomo, co się dzieje i nie ma ani chwili odpoczynku.

25 lat przeleciało jak jeden dzień, ale bardzo intensywny i ciężki taki dzień dla mnie. Gdybym teraz usiadła i przypomniała w dwóch słowach, co się wydarzyło przez cały ten czas, historia skończyłaby się smutnym końcem.

Dosłownie sama postawiłam syna i córkę na nogi. Sama biegałam i odprowadzałam ich do przedszkola, a potem do szkoły. Chciałam, żeby wyrosli na wykształconych ludzi, dlatego moi dzieci chodziły na różne naukowe i sportowe koła. Potrzebne były na to pieniądze, których nam z mężem wiecznie brakowało. Dlatego dodatkowo pracowałam jak koń na dwóch pracach.

Pomogłam dzieciom zdobyć wyższe wykształcenie i znaleźć pracę. W podziękowaniu nic nie dostałam: syn wyjechał za granicę i tam mieszka, a córka wyszła za mąż i teraz jest na urlopie macierzyńskim. Mężowi też już nie byłam potrzebna. Gdy tylko obchodziliśmy moje 45. urodziny, odszedł do młodej kobiety.

Oto już 2 lata żyję zupełnie sama: mąż nie wrócił, a dzieci rzadko dzwonią, żeby dowiedzieć się, jak u mnie sprawy. I nawet czasami wydaje mi się, że to ich zupełnie nie interesuje.

Wielu moich znajomych i kolegów z pracy mówi, że los daje mi drugą szansę – żyć dla siebie. Ale tak bardzo przyzwyczaiłam się oddawać wszystko najlepsze innym, żyć dla innych, że nie wyobrażam sobie życia dla siebie samej.

Przez te dwa lata samotności wiele zrozumiałam: nie powinnam wcześniej tak bezmyślnie harować w pracy i biegać bez chwili odpoczynku za dziećmi i mężem. Co z tego miałam?

Synowi i córce matka teraz zupełnie nie potrzebna. Mają swoje młode życie, w którym nie ma miejsca dla matki. Mężowi nie poświęcałam wystarczająco czasu od momentu, gdy zaczęłam pracować na dwóch pracach. Oto on przeniósł się do innej kobiety. A w lustrze nawet bałam się spojrzeć.

Powinnam była zobaczyć tam młodą babcię, a widzę tylko stare i zmęczone oblicze samotnej kobiety. I dlaczego tak się siebie nie kochałam przez ostatnie 25 lat? Żeby zostać nikomu niepotrzebną starą kobietą? Kto jest winny, powiedzcie? Nie wiem, jak się z tym pogodzić, jak żyć dalej.

Spread the love