Miałem dwie: żonę i kochankę! Żona, z którą było wygodnie i ciepło, jak z mamą. Kochanka, która pieściła moją próżność. Pewnego dnia żona dowiedziała się o istnieniu kochanki. Przedemną stanął wybór. Tak naprawdę, jeśli być całkiem szczerym, nie miałem już wyboru
Żona wiązała włosy w koński ogon, żeby nie wpadały do oczu, na talerze, na twarze dzieci. W domu nosiła miękkie dresy i obszerną koszulkę. Tylko od święta – ubierała się w elegancką bluzkę, spódnicę, zakładała duże kolczyki do uszu, bransoletki na nadgarstek, brała dzieci i szła na jakieś festiwale.
Beze mnie. Nie lubiłem takich imprez i męczyłem się przez cały tydzień pracy. No, może nie tak się męczyłem, jak to służyło za wymówkę dla rodziny.
Odprowadzając ich, mimo wszystko znajdywałem siły i udawałem się do niej. Do swojej kochanki. Tak, zdradzałem żonę! Kochanka rozpuszczała włosy na ramionach. Nie przeszkadzały jej i nikomu nie przeszkadzały. Nie miała dzieci, nie miała też specjalnego gospodarstwa.
W domu chodziła w eleganckim, rozchełstanym szlafroku, a częściej po prostu w koronkowej bieliźnie (kiedy żyjesz sam, łatwo sobie na to pozwolić). I jeszcze, nigdzie i nigdy nie spieszyła się. Nic i nikt nie odciągał jej uwagi (ani rodzina, ani dzieci, ani starzy rodzice, ani pranie-gotowanie) ode mnie.
Żona należała do tych, co konserwują ogórki i pomidory w słoikach. Po sto słoików latem. Bo bez nich nie siadam do stołu. Należała do tych, co zręcznie lepią pierogi, uszka z wiśniami, przez zimę setkami, bo ja je lubię; a rodzina musi coś jeść.
Z kochanką, w przerwie obiadowej, często odwiedzaliśmy jakieś „SushiYa”. Lubiła całą tę „egzotykę”. I ja, będąc przy niej, nauczyłem się posługiwać pałeczkami. Czasami można.
Kiedy spotkałem się z kochanką i po raz pierwszy zdradziłem żonę. Rodzina już stała mi się ciężarem.
Żonę, wydawało mi się, interesowało tylko jedno pytanie: kiedy będzie wypłata. Dzieciom wiecznie coś potrzeba: to z butów wyrosły, to na coś znowu zbierają się w szkole.
Kochanka robiła mi prezenty (drobne, ale miłe), które ukrywałem przed żoną w szopie z narzędziami. Albo coś z fajnych artykułów biurowych, zawsze można powiedzieć, w razie czego, że cały biuro kupiło. Ja też jej robiłem prezenty. Lubiła je sama wybierać.
Żona trochę przytyła po porodzie, figura oczywiście już nie ta. Zaczęła wybierać dla siebie mniej obcisłe ubrania, miała kompleksy. Kochanka, choć nie katowała się na siłowni, ale brak porodów i dobre odżywianie pozwalały jej pozostać równie szczupłą, jak w wieku dwudziestu pięciu lat. Taką można było z dumą zaprezentować przyjaciołom.
Przyjaciele przyzwyczaili się do mojego podwójnego życia. Akceptowali mnie z kochanką, ale z większą przyjemnością zapraszali do siebie moją rodzinę na pierogi, śledzia pod futrem, sałatkę Olivier. Niewielu z nich miało szczęście do dobrych gospodyń. I opuszczając nasz dom, zawsze całowali ręce mojej żony i zaskoczeni wzruszali na mnie ramionami (i czego jeszcze mężczyzna potrzebuje?).
W takich momentach bardzo dumnie prezentowałem przed nimi swoją rodzinę, przytulny, czysty dom i zaradne (do jakich tylko zajęć żona ich nie zaciągała), piękne (wszystkie blondynki, duże) dzieci oraz swoją żonę (taką gościnną i czarującą).
Czas szybko mija. Jakość mojego życia specjalnie się nie zmieniała. Tylko, chyba, kochanka stała się tak samo bliska jak żona. Pewne niewygody przekształciły się w nawyki.
I zrozumiałem, że… Już boję się ją stracić. Nigdy nie wyznałem jej miłości i nie obiecywałem odejść do niej (od razu ostrzegłem, że rodziny nie porzucę), ale teraz zacząłem mówić jej o rzekomych uczuciach, ponieważ pojawiły się zazdrość.
Myśli o tym, że mogę stracić żonę, nigdy mnie nie nawiedzały. Wydawała mi się częścią mnie samego, moją nogą, ręką, nerką. I ona nigdy nie dawała powodu, by o tym myśleć.
Pewnego razu żona dowiedziała się o istnieniu kochanki. Przedemną stanął wybór. Tak naprawdę, jeśli być całkiem szczerym, nie miałem już wyboru. Mogłem jeszcze próbować walczyć o którąś z nich. Ale właśnie w tym momencie zrozumiałem, jak byłem samotny przez cały ten czas.
Miałem ich dwie: żonę i kochankę! Żonę, z którą było wygodnie i ciepło, jak z mamą. Kochankę, która pieściła moją próżność (jestem mężczyzną „na każdą okazję”).
Zdradzałem zarówno jedną, jak i drugą.
