60 lat mam, a wczoraj był mój urodziny, zaprosiłam do siebie do domu trójkę dzieci z rodzinami, nakryłam stół. Przez cały czas milczeli, ja się starałam ich o coś pytać, a po godzinie wstali i zaczęli się szykować do domu. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, nie widzę przyczyny

Swoich troje dzieci zawsze uważałam za oparcie i najlepszą podporę, dla nich się trzymałam w najcięższych czasach. Życie rzucało mi różne niespodzianki, prostego go nie nazwę, ale dzieci zawsze mnie trzymały na powierzchni.

Mój mąż mi zdradzał, długo cierpliłam, ale w końcu się rozwiedliśmy. Dzieci wychowywałam praktycznie sama, bo po rozwodzie mąż uznał, że alimentów z niego wystarczy.

Pragnęłam wychować ich na godnych ludzi, żeby oni sobie pomagali, i żebym zawsze miała do kogo się zwrócić. A kiedy mnie nie będzie, to będą mieli się nawzajem i zawsze sobie pomogą. Jednym słowem, dziećmi bardzo się chwaliłam i Bogu dziękowałam, że je mam.

W dzieciństwie wszystko było dobrze – dwaj synowie i córka, dorastały bardzo życzliwi, mili, wychowani. A jak się kochali, zawsze stawali za sobą murem.

Nie mogłam się nacieszyć, kiedy patrzyłam, jak oni między sobą przyjaźnie żyją. Pamiętam, inne kobiety tylko pytały, jak to moje dzieci tak łatwo ze sobą język znajdują. Zazdrościły nawet.

Ale tak było tylko w dzieciństwie, a kiedy dzieci dorosły, wszystko się zmieniło, i to nie w lepszym kierunku. Mam 60 lat, a chciałabym zobaczyć to, o czym tyle lat marzyłam – miłość między dziećmi, ale tego, niestety, nie ma.

Teraz wszystkim po trzydzieści, każdy ma swoją rodzinę, i żyją oni daleko nie przyjaźnie. Między sobą jeden z drugim nie rozmawiają prawie wcale, a spotykają się tylko u mnie w domu na święta.

I to jeszcze przyjdą, siedzą przy stole jak obcy. Ja specjalnie ich wszystkich zapraszam do siebie, żeby rozmawiali, ale oni wstają od stołu i znowu każdy wraca w swój świat.

Wczoraj był mój urodziny, zaprosiłam trójkę dzieci z rodzinami do siebie, nakryłam stół. Przez cały czas milczeli, ja się starałam ich o coś pytać, a po godzinie wstali i zaczęli się szykować do domu. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, nie widzę przyczyny.

Już ich pytałam wprost, co się stało, jaka kotka między nimi przebiegła, ale nie mogą mi dać mi zrozumiałej odpowiedzi. Już zaczynam myśleć, może to ja jestem winna.

Ale z drugiej strony, w czym moja wina? Kochałam ich wszystkich równo, wszystkim równo pomagałam w życiu, ile mogłam. Wszyscy dzieci mieszkają osobno, ja im pomagałam kupować mieszkania, a swój dom w przyszłości zamierzam przepisać im trójce w równych częściach. Więc dziedzictwo nie mogło być przyczyną.

Dlatego nie rozumiem, dlaczego nagle moje dzieci, które zawsze były przyjazne między sobą, stały się zupełnie obcymi. No jak to mogło się stać? Może, po prostu oni mi czegoś nie opowiadają.

Co mi robić w takiej sytuacji? W sercu mi żal, kiedy patrzę, jak one do siebie teraz traktują.

Spread the love