Mama sprzedała obiecane mi mieszkanie, żeby kupić samochód swojemu mężowi
Niedawno otrzymałam wspaniałą życiową lekcję, za którą należy podziękować, ale nie mam ochoty. Zrozumiałam, że w tym życiu mogę ufać sobie i tylko sobie, nawet najbliżsi ludzie, nawet matka, mogą zdradzić.
Oczywiście, ona nie uważa swojego działania za zdradę, ale w moich oczach to właśnie jest zdrada. Sprzedała mieszkanie, które mi było obiecano.
To mieszkanie należało do babci, zawsze mówiła, że zostawi mi mieszkanie, ale nic oficjalnie nie uregulowała. Po co, skoro poza córką i wnuczką nie miała już nikogo.
Jej córka, czyli moja mama, zawsze mówiła, że nie należy jej to mieszkanie, więc babcia niech się nie martwi, mieszkanie na pewno dostanę.
Ale gdy babci nie było już wśród nas, mama odziedziczyła mieszkanie, tłumacząc to tym, że jestem jeszcze za mała i trzeba było by dłużej formalności załatwiać.
– Wyrośniesz, to potem wszystko przepiszemy, nie ma się gdzie spieszyć.
Zaufałam mamie bezgranicznie, bo komu można wierzyć, jeśli nie mamie. I w ogóle nie zastanawiałam się nad tym. Miałam czternaście lat.
Mama nie płaciła za mieszkanie, od razu tam wprowadziła lokatorów, żeby chociaż trochę zyskać ze spadku. I to też mnie nie obchodziło.
Ale gdy skończyłam szkołę, zaczęłam myśleć o przeprowadzce do tego mieszkania, gdzie będę pełnoprawną właścicielką. Mama jednak miała inne zdanie. Powiedziała, że jeszcze za wcześnie, żebym mieszkała sama, a do tego trzeba płacić za mieszkanie, a ja nie mam pieniędzy, przecież ona nie jest milionerką, żeby wszystko opłacać.
Musiałam zgodzić się z nią. A jeśli nie ma mieszkania, to pojechałam do innego miasta na studia. Dali mi akademik i żyłam wesołym życiem studenckim.
Mama też się nie martwiła. Jak tylko się od niej oddaliłam, od razu zaczęła romans z jakimś facetem. To nie przeszkadzało mi, ale sam facet mi się nie podobał.
Ale moja opinia nie obchodziła mamy. Gdy powiedziałam, że jej mąż wygląda jak alfons, mama się zdenerwowała i krzyknęła, że to nie moja sprawa, że poświęciła na mój dobrobyt pół życia, a teraz może żyć z kimkolwiek chce.
Zgadzając się z jej racją, przestałam poruszać temat chłopaka mamy. Mama też go omijała. Nawet o tym, że się pobrali, dowiedziałam się przypadkiem, nie zaproszono mnie na uroczystość.
Ale to drobnostka. Skończyłam naukę i zamierzałam wrócić do rodzinnego miasta, o czym powiadomiłam mamę. Poprosiłam ją, żeby zawiadomiła mieszkańców, żeby się wynieśli.
Mama była zdziwiona, o jakich mieszkańcach mówię, a kiedy wyjaśniłam, że o tych, którzy teraz mieszkają w moim mieszkaniu, mama odpowiedziała lodowatym tonem, że to mieszkanie nigdy nie było moje.
– W ogóle je sprzedałam. Potrzebowaliśmy pieniędzy na zakup samochodu. Więc samodzielnie rozwiązuj kwestię z mieszkaniem – zakończyła rozmowę mama.
To był cios po ciosie. Żyjesz sobie, myślisz, że masz dobrze, masz dach nad głową, a okazuje się, że nie, ten dach już został sprzedany.
Zaufanie do matki spadło od razu do czerwonego sektora. A o jakim zaufaniu można mówić, kiedy zostajesz po prostu postawiona przed faktem, że teraz jesteś bezdomnym.
Chociaż już nie do końca. Mam udział w mieszkaniu mamy. Ten udział będę teraz żądała. Nie zamierzam tam mieszkać, ale niech oddadzą pieniędzmi, albo sprzedam jakimś niezbyt wymagającym osobom na meldunek.
Czy to jest podłe postępowanie? Nie. Oddaję to samo. Bardzo chciałabym zobaczyć miny matki i jej męża, kiedy dowiedzą się, że nie jest tak kolorowo, jak im się wydaje.
